Archive for the Category »przedszkole «

6-latka w pierwszej klasie

Odwlekana od lat sprawa pójścia 6-latków do pierwszej klasy akurat na roczniku Kingi się dokonała. Ponieważ nasz starszak chętnie chłonie wiedzę i bardzo chciała iść do szkoły to staranie się o popularne zaświadczenia było trochę bez sensu.

Szkoły ponoć przygotowane na maluchy, podręczniki też, więc zaryzykowaliśmy. Jaka okazała się rzeczywistość?

W naszej dzielnicy, gdzie przeważająca większość jest w wieku emerytalnym, mała szkoła powinna wystarczyć. Jednakże ta mała szkoła ma dobrą sławę i wygodną lokalizację, wiec zjeżdżają się, a raczej są zwożone do niej dzieci z różnych okolic Gdańska. Dlatego, pomimo że na podwórkach dzieci jest mało, w szkole jest przepełnienie. Kumulacja wyżu i wysłania do szkoły 6-latków dała w konsekwencji 5 klas pierwszych (zazwyczaj były 3).  Co za tym idzie- brakuje sal, a nawet miejsca w szatni. System dwuzmianowy dla dzieci jest dość trudny. Nauka w godzinach popołudniowych, po 2 godzinach gimnastyki nie jest zbyt efektywna. Na szczęście nie wpadli jeszcze na pomysł, by zaczynać o 7:30, przeklinałam to przez całe 8 klas i wylądowałam w liceum gdzie też wpadli na taki pomysł, do tego 45min dojazd – rewelacja. 

Kinga choć chodziła do dwóch przedszkoli trafiła do klasy bez koleżanek. Sześcioletnie załapały się jeszcze na zerówkę, a siedmioletnie są w innej klasie. Takie dzielenie rówieśników jest często bolesne. Na szczęście ta mała gaduła szybko odnajduje się w nowych warunkach. Ma panią, która wcześniej prowadziła zerówki, więc daje sobie radę z maluchami.

Długość lekcji dostosowywana jest do stanu skupienia w klasie. Jak na razie u Kingi, w klasie samych 6-latków, trwają zazwyczaj 20-minut :). W czasie przerw dzieci mogą się bawić, grać w gry planszowe, układać puzzle. Jako absolwentka największej podstawówki w Gdańsku mogę tylko powiedzieć, że u nas przerwy to był jeden wielki krzyk i szaleństwo. Czasami ustawiali nas w pary i kazali spacerować w kółko, ale to była syzyfowa praca.

Jednak co do poziomu nauczania to jest zdecydowanie niższy. Pamiętam jak byłam piętnowana w pierwszej klasie, że nie umiem czytać. Teraz w pierwszej klasie dzieci dopiero poznają literki!

Kinga należy do osób otwartych, które cieszą się ze wszelkiego, a przeszkody omijają bez zawracania sobie nimi głowy- przynajmniej poza domem. Szkołą jest zachwycona- cieszą ją wyższe krzesła, lekcje, książki, samodzielne chodzenie do szatni (już 3 dnia pożegnała się przy bramie), noszenie śniadaniówki, wycieczki, zabawy na boisku i placu zabaw. „Bo przedszkole to nuda”.

Problemem było załatwienie świetlicy. Mała sala niezbyt nadawała się na przyjęcie ogromnej ilości chętnych, stąd ograniczenia -tylko dla dzieci obojga rodziców pracujących na pełny etat, nie na własnej działalności. Jednak po jakimś czasie i dogadaniu udało mi się Kingę zapisać na parę godzin tygodniowo.

Zajęcia dodatkowe są plastyczne, tańce i języki –  ale wszystko dodatkowo płatne.

Podsumowując

Kinga jest zachwycona, ja trochę mniej. Zajęcia w klasie i wychowawca są super, ale poza tym można się wielu spraw doczepić:

Koszty – plotka, że szkoła jest tańsza od przedszkola dotyczy chyba tylko prywatnych przedszkoli.

Opieka w świetlicy to formalność – chętne dzieci zazwyczaj latają samopas po dworze. Nieraz odbierałam Kingę bez kurtki, nie mówiąc już o czapce – dzieci robią co chcą.

Toalety pamiętają jeszcze mój rocznik – klapy się nie trzymają, brakuje klamek – żałosne.

Szatnie są dziwnie pomieszane- pierwszaki z 2 lub 3 klasą. To wprowadza bałagan i problemy – jak to starszaki potrafią zrobić własne porządki i maluchy wracają w niepełnym ubraniu.

 

Ospa u dzieci w różnym wieku

Chodzenie do przedszkola ma poważne konsekwencje.  Któregoś dnia odbieram Damiana z przedszkola, a pani informuje mnie, że mały ma ospę. Przeraziłam się na początku- ospa? Już? A co z resztą dzieci? Jak uchronić małą? Sprawa trudna, ale pewnie nigdy by nie było dobrej pory na chorowanie.

Ospa 3-latka

Po przyjściu do domu odkryłam, że owszem Damian ma małą plamkę na brzuchu i na czole, ospy to nie przypominało, tylko rozdrapane ugryzienie komara. Niestety następnego dnia zaczęły się pojawiać kolejne plamki, lekarka nawet znalazła kilka małych bąbelków, więc wyrok się potwierdził. Damian w świetnym humorze wrócił do domu i chwalił się swoimi krostkami. Sam przypominał o smarowaniu, szukał plamek, bo krostek wodnych miał może z 15 i to większość malusich. Wszystko poszło spokojnie, bez gorączki i marudzenia, tylko te nieszczęsne 2 krosty na czole pomimo zaklejania ich plasterkami i smarowania pozostawiły po sobie ślady.

Ospa roczniaka

Za dwa tygodnie zaczęła się druga tura-dziewczyny, czyli dużo cięższa sprawa. Karolcia jako roczniak miała szanse się uchronić moimi przeciwciałami na 50%, no ale się nie udało. Pojawiła jej się krostka na szyi, która źle wróżyła. I się zaczęło- 3 dni gorączkowania, 3 kiepsko przespane noce, 2 krostki na szyi, 6 w pachwinach i plamki na plecach. Pierwsze dni ciężkie, ale potem szybko przeszło, bez wielkich oznak.

Ospa 5-latka

Z Kingą sprawa przedstawiała się znacznie gorzej. Ona nawet po ugryzieniu komara się wścieka, a tu taka dawka bąblów.  Wysypało ją równo, całe plecy, brzuch, boki, głowa. Zaczęło się marudzenie i płakanie. Pomimo ciągłego swędzenia nie pozwalała się smarować. Kinga rzadko choruje, ale jak już do tego dojdzie to do leczenia jest trudna- leki niedobre, maści za zimne, leżeć nie będzie bo jej się spać nie chce, za to na dwór się rwie.

Po naszych dzieciach widać, że koło 3-lat to najlepszy czas na chorowanie. Mała niby miała mało krost, ale gorączkowała i była marudna. Powyżej 5 lat nie bez powodu dostaje się silniejsze leki, Kinga 3 dni była rozpalona, nerwowa i rozbita. Później szybko jej przeszło, ale psychicznie ciężko to zniosła.

– Niech te krosty ze mnie spadną – chodziła po domu i wciąż się otrząsała – ja już nie chce mieć tych strupów. Czemu nie chorowałam na wysypkę wcześniej? To bym już nie pamiętała- żaliła się.

Krosty, krostki i plamki.

Powszechnie krąży opinia, że jak się rozdrapie krosty to zostaną ślady.  Może ma to jakiś niewielki wpływ, ale po obserwacji moich dzieci widzę, że po wielkich bąblach zostają ślady, czy się drapie czy nie. Damian miał dwie wielkie krosty na czole, które pomimo ochrony plastrami i wielokrotnego smarowania zostawiły dwa krążki. Natomiast mała krostka na brodzie, notorycznie drapana – zniknęła.

Bardzo pomocne natomiast jest smarowanie, łagodzi swędzenie, a jednoczesnie zatrzymuje wzrost krostki. Pomimo, że lekarka poleciła smarować tylko krostki, nadgorliwy Damian kazał się wciąż biedronkować na biało, również na czerwonych plamkach, może dzieki temu miał mało krost wodnych. Najgorzej poszło z tymi pierwszymi, które dały znać o chorobie, a zeszły jako ostatnie.

Powrót do zdrowia

Inkubowaliśmy chorobę przez tydzień. Po tym czasie pozwoliłam dzieciom wyjść na trochę na dwór – krostki już zaschły i humor dopisywał. Co ciekawe nawet Kinga i Karolcia nie podały ospy dalej 2-latkowi, który spędził u nas łącznie 15h. Wiec mogę powiedzieć, że u nas chorowali przez tydzień, później już czekaliśmy na opadnięcie strupów. Niestety pomimo krótkiej choroby odporność wraca powoli. Damian zaczął pierwszy, więc posiedział w domu prawie 4 tygodnie, bez siostry do przedszkola nie chciał chodzić. Kinga poszła po dwóch tygodniach. I tak to ten nasz okaz zdrowia za kolejne 10 dni przeszedł bardzo ciężkie zatrucie, potem zapalenie gardła… oj osłabienie jest, nie da się ukryć. Ponoć do 6 tygodni jest słaba odporność, to nam jeszcze trochę zostało.

Festyn w przedszkolu

pasowanie KingiMamy za sobą pierwszą imprezę w nowym przedszkolu. Choć pogoda straszyła w tygodniu padało i wiało, ale na sobotę chmury się rozwiały, a na czas wspólnej zabawy zaświeciło słonko.

Kinga nie mogła się doczekać, ale jak to u niej zazwyczaj bywa jak trzeba wychodzić to ciężko rozstać się z zabawą i ubrać się.

Damian niezbyt chętnie poszedł mocno trzymając tatę za rękę. W zeszłym roku jeszcze tłum go przerażał, jak szliśmy na festyn to mały potrafił wejść do wózka, zapiąć się w pasy i schować przed wszystkim (jeśli tylko był wózek). Tym razem przez długi czas spacerował uwieszony na tacie. Jednak gdy nadszedł czas na pasowanie na biedronkę ustawił się ze mną w szeregu maluszków. Dumnie przyjął odznakę, a potem już tańczył i bawił się z resztą biedroneczek.

Zabawę zapewniał pan Kufer, w roli Robin Hooda, lub Piotrusia Pana jak dla Kingi. Potrafił wkręcić w zabawę dzieci i rodziców, były wyścigi kretów, rozplatanie warkocza Roszpunki i dziecięce ZOO. Kinga szalała, tańczyła, biegała, skakała i huśtała się non stop. Dostała również order mrówki, starszaki też muszą swój znak znać.

Nie obeszło się bez malowania twarzy w znaki grup, ale jak widać Kinga utożsamia się z kolorowymi wszędo-fruwającymi motylkami, a nie naziemno-podziemnymi mrówkami.  A dla zgłodniałych brzuszków frytki, słodkości made by rodzice, oraz pieczone kiełbaski. No tak, te kiełbaski, o których moja fruwająca mrówka przypomniała sobie po imprezie.

Wodzirej się spakował i pojechał, jedzenie sprzątnęli, stoły pochowali, dzieci poszły, no i wreszcie my wyszliśmy. Na koniec mijając już dogasający grill. Bo jak impreza – to do końca.

Poszły dzieci do przedszkola

We wrześniu nadeszły wielkie zmiany dla Kingi i Damiana. Kinga kolejny raz zmieniła przedszkole, a Damian wreszcie został przedszkolakiem. Tym razem zaczęła się nasza przygoda z Owadkowem. Było z tego powodu stresu, niepewności, ale jak to czasem bywa (oby częściej), wszystko się dobrze skończyło, a tak naprawdę to zaczęło.

Kinga w wakacje czasami marudziła, że nie chce zmieniać przedszkola, że tęskni za koleżankami. Dała się jednak przekonać,że w nowym przedszkolu będzie angielski i basen, a z koleżankami i tak można się wieczorem można spotkać.

Damian poznał panią i sale już w czerwcu. Bardzo mu się podobało, a zwłaszcza upodobał sobie koparkę. Tak więc Damian poszedł nie do przedszkola, tylko do koparki, każdy powód dobry.

Pierwsze koty

Kinga najpierw nieśmiało weszła do nowej grupy, ale już pierwszego dnia cieszyła się, że ma 2 nowe koleżanki.

Przez kolejne dni zachwycała się, że dostali 3 pudełka Lego Friends i stopniowo je rozpakowywali. Wreszcie nauczyła się sama bujać na huśtawce. Nie było tęsknoty, od pierwszego dnia radość, a koleżankom opowiadała do jakiego fajnego przedszkola chodzi.

Damian pierwszego dnia poszedł chętnie, dzielnie wszedł do sali razem z Panią. Drugiego dnia spanikował w drzwiach, więc musiałam go przekazać z rąk do rąk, ale to tylko drugiego dnia. Potem już chodził dzielnie. Po weekendzie chciał iść z tatą do pracy, wiec tata musiał go odprowadzać. Teraz idze już sam z uśmiechem, a jak go odbieram to tupie nóżkami, bo czemu tak szybko, tu zabawa w pełni i zjawia się mama.

Poza przedszkolem chodzi dumny, że już jest przedszkolakiem i… broi bardziej, poczuł się starszy i pewniejszy.

Tak wiec po strachu, poszły dzieci do przedszkola razem, codziennie razem na placu zabaw się bawią, nasza mrówka i biedroneczka. Tak to czas leci.

Galeria obrazów w lesie

IMG_1538W sobotę czekała nas kolejna impreza z okazji zakończenia roku w przedszkolu. Tym razem z inicjatywy rodziców. Rzucasz hasło i zawsze znajdą się chętni. Twórcze przedszkole dla twórczych rodziców :).

Pomysł: Galeria obrazów dzieci

Miejsce: las

Atrakcje dodatkowe: przekąski, zabawy ruchowe, zabawy z chustą integracyjną i oczywiście chodzenie po zwalonych drzewach.

Dla dzieci to była wielka radość spotkać się ponownie na spacerze z niespodzianką. Na zmianę nieśli  kosz z tajemniczym przedmiotem. Gdy dotarliśmy na miejsce rozwinęli pakunek- nożyce do przecięcia wstęgi. Każdy dostał kawałek wstążki, dziewczyny powplatały go sobie we włosy, lub zrobiły branzoletki.

Galeria została otwarta, kolejne zadanie to poodsłaniać obrazy i znaleźć autorów. A to była niespodzianka, gdy Kinga odkryła swoje obrazy.

Gdy dzieci się naoglądały nadszedł czas na wspólne zabawy – mucha łapie, berek, zabawy z chustą, piosenki. A w przerwach słodki poczęstunek. Zabawa była przednia, dzieci wybiegały się i dotleniły. Pogoda straszyła, ale pozwoliła nam poszaleć 3 godziny. Gdy zaczęliśmy się zbierać lunął deszcz, ale drzewa sprawdziły się jako zielone parasolki. Doszliśmy do domu, jeszcze tylko coś przekąsić, bajka i … zaraz dwójka starszaków spała.

Obraz KingiIMG_1559

 

Pożegnanie z przedszkolem Hula Hop

koło z zebranymi szyszkami

zadanie 1 – koło z zebranymi szyszkami, tak na rozgrzewkę

Nadszedł czas końca roku i czas rozstań. Pomimo, że Kinga jeszcze w lipcu chodzi do przedszkola oficjalne pożegnanie już było. Ciężko rozstawać się z tak przyjaznym, wesołym i twórczym miejscem.

Ostatni dzień i pożegnanie jak na przedszkole Hula Hop przystało musiało być integracyjne i wesołe. Po wręczeniu prezentów i ciepłych słowach wszyscy zasiedli do łakoci. Trzeba było się posilić przed wielkim wyzwaniem jakie na wszystkich czekało. Cały skład- rodzice i dzieci podzieliliśmy się na dwie grupy goniącą, uciekającą i … podchody czas zacząć. Kinga uciekła z pierwszą grupą.

Zanim wyruszyła druga grupa dzieci miały dodatkową atrakcję – jeżyka, małego kolczastego stworka, który od kilku dni siedział pod warzywniakiem. Sąsiadka, pani weterynarz orzekła, że jest za mały by przetrwać samodzielnie, wiec po wygłaskaniu i podziwianiu trafił do jednej  z rodzinek.

Ale pora na start – z Karolinką w chuście i uciekającym Damianem, oraz resztą grupy po strzałkach i kolorowych bibułkach ruszyliśmy w poszukiwania. Po drodze czekoło nas sporo zadań twórczych, zabaw oraz test ze znajomości drzew. Zaszliśmy spory kawał w las nim znaleźliśmy kartkę „szukajcie nas”. Nie było łatwo, a tu jeszcze droga powrotna, razem taki 1,5h intensywny spacer po górkach. Zmęczenie wygrało, po powrocie do domu nawet Kinga zasnęła. Marzenia, każdej mamy, by wszystkie dzieci zasnęły jednocześnie :).

Rowerowo

Kinga na rowerzeKinga w tym roku pokochała rower na dobre. Widać że poszła w ślady rodziców, którzy na 2 kółkach przejechali sporo kilometrów.

Wszystko zaczęło się od rowerka biegowego, niedługo trwało opanowanie równowagi, sterowania kierownicą i odpychanie równocześnie. Gdy już załapała o co chodzi zabawa była niesamowita, wszędzie chciała jeździć na rowerze. Szaleństwa przy tym nie brakowało, bo u nas teren niezbyt płaski. Droga powrotna z przedszkola, czy z lasu to wspaniała atrakcja – wystarczy się rozpędzić, nogi do góry i „mama goń mnie”. Jeśli dodać do tego stare nierówne chodniki to czasem włos się jeży, ale Kindze się bardzo podobało.

Ponieważ najlepsza koleżanka Kingi jeździła na rowerze z pedałami, więc i nasza gwiazda postanowił, że się nauczy. Pierwsze razy było ciężko, pedałowanie nie takie proste jak bieganie, a rower cięższy. Uparciuch jednak szybko sobie poradził („Paulina umie, to ja też chcę”) i z dnia na dzień jeździła coraz lepiej. Znów rower stał się codziennością, najlepiej do przedszkola, z przedszkola i jeszcze wieczorem na dokładkę. Opanowała ruszanie, hamowanie, wjeżdżanie na niskie krawężniki, a czasem i na te wyższe. Najwyższa pora zacząć opanowywać jazdę na 2 kołach.

– Mama, Franek i Zosia jeżdżą już bez małych kółek, ja muszę dużo jeździć żeby też się tak nauczyć – nie ma to jak grupa przedszkolna mieszana wiekowo – ambicje rosną.

Myślę że Kinga spokojnie da radę poszaleć na 2 kołach jeszcze w tym roku. Trzeba znaleźć czas i siły, by wybrać się z nią na te kilka pierwszych przejażdżek, bo z dwójką maluchów to nie takie proste.

 

 

 

Boże ciało

Kinga coraz pełniej i ciekawiej przeżywa różne uroczystości, święta. Boże ciało było również okazją do wielu przeżyć. Szykowaliśmy dekorację okna, bo tym razem procesja przechodziła pod naszym domem. Kinga malowała wielki kielich i piękne kwiaty. Gdy wreszcie nadszedł ten dzień i wygrzebaliśmy się z domu dopiero na procesję (dzieci zrobiły nam prezent i spały aż do 7). Kinga usłyszała dzwony i radośnie biegła na spotkanie. Wystrojona w biała suknię oglądała z zaciekawieniem dziewczynki sypiące kwiatki.

– Mama ja też tak umiem, ja bym też tak chciała.- Nie dziwię się, ja też bym chciała, tylko opanować wózek i sypiącą małą buntowniczkę to wyższa szkoła jazdy, może w oktawie się uda, na krótszy dystans.

Dzieci grzecznie szły na procesji, a na koniec jeszcze msza na rondzie, koło placu zabaw. Dzieci w piaskownicy, a rodzice na mszy, taki zestaw 2 w jednym :).

 

Moda kingowa

Kinga już w przedszkolu zasłynęła jako mała strojnisia. Bardzo lubi wybierać ubrania, przebierać się, stroić, jak to prawdziwa kobietka. Wyjmuje wszystkie bluzeczki, układa na łóżeczku i „robi wybór”. Gdy trudna decyzja zapadnie powtarza procedurę ze spódniczkami. W wyniku takich działań w szafce Kingi zazwyczaj panuje niezły chaos, składanie ubrań jeszcze nie idzie jej tak gładko i zazwyczaj wszystko ląduje na półkach skręcone, zwinięte i poplątane. Gdy już decyzja zapadła i zestaw ubranek prezentuje się na biureczku zaczyna się rozbieranie, wszystkie części garderoby zaczynają latać po pokoju, bo co już noszone nie warto zbierać. Kinga po mozolnym samodzielnym ubieraniu wreszcie prezentuje swój strój:

– Mamo zobacz tu i tu jest ten sam kolor, widzisz jak ładnie pasuje? Ślicznie wyglądam?

Błyskotki ją również fascynują, więc zdobi się w koraliczki, spineczki, bransoletki, opaski, kolorowe gumeczki. Przychodzi do mnie z garścią ozdubek i prosi:

– Mamo zrób mi warkoczyk i kitek.

– Ale nosi się dwa kitki, albo dwa warkoczyki.

– Ale ja chce kitek i warkoczyk, tak w dół, nie u góry jak Mania.

– To może weźmiemy gumki w jednym kolorze?

– Nie, mi się podoba tak kolorowo- różowa na kiteczek, a niebieska i pomarańczowa na warkoczyk.

Po uczesaniu mojej kolorowej czuprynki:

– Ale nosi się albo spinki, albo opaskę- próbuję tłumaczyć.

– No co tym mama, zobacz spinki też się tu zmieszczą.

I tak to Kinga się przebiera, dobrze jak tylko dwa razy dziennie.

Lubi się stroić zwłaszcza w sukienki, nie jest łatwo jej wytłumaczyć, że one są na specjalne okazje, a nie do zabawy w domu, wchodzenia pod stół i łóżko.

Czasami w ruch pójdą również ubrania innych, oto cudowny zestaw- kurtka Damian, klapki babci, czapka mamy, chusteczka po cioci i chusta- moda kingowa w pełnej krasie.

Nasz Mont Everest, czyli zimowa wyprawa do przedszkola.

Wyjście do przedszkola, rzecz codzienna, banalna, ale czy prosta?

2 dzieci + pies + pada śnieg + mama sama + przedszkole na wysokościach = nasz Mont Everest

Wstajemy

Za wstawaniem do przedszkola u nas nie ma problemu. Damian wstaje punkt 6:00, zaciąga mi kołdrę i swoim wymownym „yy” oznajmia, że koniec spania. Pół przytomna wędruję do kuchni, serwuje mu coś do jedzenia i picia, a sama owinięta w ciepły szlafrok próbuje jeszcze troszkę poleżeć na kanapie. Chwila na rozbudzenie i zaczyna się akcja. Przygotowywanie śniadania, przebieranie, zabawianie.

Koło 7:00 wstaje Kinga, zaczyna szperać w szafkach i wybierać strój, nierzadko  letnie. Po dłuższych namowach wiekszy brzdąc ubiera letnią bluzkę na długi rękawek, rajstopki i spudnice („Ja nie jestem chłopcem, chłopcy chodzą w spodniach”). Gdy dwójka maluchów jako tako napełni brzuszki energia ich rozpiera i zaczyna się szaleństwo.

Wychodzimy

8:00 – pora się zbierać. Szykując stos ubrań próbuje namówić dwie biegające istotki do współpracy. Tylko spodnie, kurtka, rękawiczki, szalik, czapka, buty x3 i gotowe. Wreszcie udaje mi się przenieść tornado na podwórko. Punkt pierwszy zaliczony.

Odśnieżamy

Po nocnym i porannym prószeniu, wszędzie pięknie biało, dzieci są szczęśliwe, ale szara rzeczywistość polskiego prawa wymusza na nas zgarnięcia tej puchowej pierzynki z chodnika przed domem. Wyciągamy więc łopaty, szufle, grabie i robotę czas zacząć. W trójkę idzie nieźle puki Kinga nie odśnieża na wstecznym.

Po odpracowaniu swojego jeszcze wizyta z Ajrą na ogródku, by psiak mógł sobie ulżyć.


W drogę

Wyciągamy sanie i w drogę. A droga jak to miejska, a to przejścia przez czarną ulicę, a to gorliwy sąsiad odśnieżył cały chodnik, nie zostawiając krzty śniegu – życie w mieście. Do przedszkola, jak by nie patrzeć wciąż pod górkę. Ciągnę wiec ile się da, raz jedno, raz dwójkę. Raz po śniegu, raz po chodniku, innym razem środkiem ulicy (tylko na środku tej jedno jezdniowej ulicy dwukierunkowej ostało się trochę śniegu). Wreszcie docieramy do celu, ja cała zgrzana, Kinga cała biała, a Damian cały zmęczony. Moja Roszpunka rozbiera się zostawiając ubrania na grzejniku i wesoło biegnie do grupy.

Droga powrotna za to z górki i z samym Damianem, wiec znacznie lżej, choć nie po maśle. Gdy po około 1,5h wracamy do domu, młody jest zazwyczaj wystarczająco zmęczony by zjeść coś, wydudnić butlę mleka i zapaść w błogi sen.

Kocham zimę 🙂