Archive for the Category »akcesoria «

Fabryka kartek świątecznych.

IMG_4047Czas zadumy, czas oczekiwania i czas przygotowywania do świąt Wielkiej Nocy. Jednym z ważnych elementów dla dzieci jest robienie kartek świątecznych. W czasie gdy bez problemu można zadzwonić do znajomych na drugim końcu świata, a esemesy wysyła się hurtowo, coraz bardziej odchodzą w zapomnienie tradycja wysyłania kartek świątecznych.

My już mamy za sobą pierwszą turę prac nad kartkami. Ciocia dostarczyła dzieciom sporą porcję półproduktów, które dały fajny efekt i bardzo przyspieszyły pracę. Dla chcącego wystarczą kredki i blok techniczny. W sklepach można dostać mnóstwo pomocnych drobiazgów:

IMG_4048

  • -naklejane ozdoby, błyszczące, brokatowe i kolorowe
  • -kolorowe taśmy wykończeniowe
  • -naklejki większe i mniejsze
  • -klej, nożyczki,
  • -pieczątki
  • -kredki, mazaki,
  • -pastele suche – dają świetny efekt po rozmazaniu.

 

Wszystkich którzy by chcieli dostać kartkę od nas zapraszamy do zgłaszania się w komentarzach.

Unikatowe buty dla małej gwiazdy

IMG_3329Niewiele potrzeba by pobudzić wyobraźnie. W ostatnim Małym Gości znaleźliśmy pomysł jak z białych trampek zrobić niepowtarzalne buty. Wstążki zamiast sznurówek, naszywki, cekiny. Nie było wyjścia – to wyzwanie dla nas.

Nie mając białych trampek, wyciągnęłam co jest – stare zszarzałe buty i wyobraźnia ruszyła.

Postanowiliśmy iść o krok dalej, wyciągnęłam farbki akrylowe. Po wyszorowaniu butów zaczęło się malowanie. Kinga sama wybrała kolory, własnoręcznie malowała. Nie mogłą się doczekać efektu. Było troszkę niedociągnięć, jak na pracę już prawie 7-latki, ale nie zmienia to efektu.

Do tego nowe sznurówki i koraliki. Jeszcze pytanie o wiązanie – przecież można sznurówki nawlec na wiele sposobów.

Ostateczny efekt widać na zdjęciu. Kinga jest zachwycona i dumna. To coś dla dziewczyny która kocha kolory, sport i lubi być inna. Takie buty lepsze niż firmówki.

IMG_3326

PRZED

FullSizeRender-2

PO

Talerzyk dla każdego

IMG_3180Podpatrzyliśmy pomysł w szkole – były warsztaty zdobienia talerzy i wystawili prace dzieci.

Postanowiliśmy więc pobawić się w zdobienie talerzyków w domu. Nic trudnego, a wesoło i kolorowo się robi. Wyciągnęłam białe, gładkie talerzyki, farbki akrylowe i do dzieła. Farby akrylowe są super, można nimi na różnościach malować, świetnie się mieszają dając piękne kolory.

Malowanie talerzyków to nie lada gratka, każdy wymyślał co chce mieć na tym swoim wyjątkowym. I tak powstała dżungla, kierownica i Mimi. Talerzyk najmłodszej sama malowałam, pod jej instrukcje.

Niestety, by malowidła się utrwaliły trzeba odczekać z tydzień. Efekt suchości jest szybko, ale farba łatwo odchodzi pod wpływem wilgoci. Po tygodniu już jest dużo lepiej, myć pod wodą nie radzę, ale przetrzeć na wilgotno można. Mają więc one bardziej charakter wystawowy, niż użytkowy. Ale raz kiedy ciasteczka można z nich schrupać.

Mała moda, czyli malowanie na ubranie

zdjęcie-14Jeden z prezentów z okazji świąt to były farby akrylowe. Super sprawa, można nimi malować pisanki, które się nie rozmazują, kubki, a nawet ubrania – planowo, lub nieplanowo ;).

Dzieciaki świetnie poradziły sobie z ceramicznymi króliczkami, więc postanowiłam z Kingą iść krok dalej- malowanie na ubraniach.

1 krok – Znaleźć białą bluzkę.

To nie tak prosta sprawa, bo większość ma nadruki, lub pasy. Na szczęście Kinga miałą jedną czystą w swojej szafce.

2 krok – pomysł na własny styl.

U nas padło, że nie może być nic innego jak kucyki. Stanęło na Celestii. Wspomogliśmy się komputerem – szybkie szukanie jakiejś ciekawej kolorowanki, z niezbyt dużą ilością szczegółów i drukujemy.3 krok – kalkowanie-markerowanie.

Teraz tylko wystarczy przerysować wzór na bluzkę, a raczej po staremu przekalkować. Czarny wzór prześwituje przez biel i przerysowanie nie jest trudne. Czarny marker w tym przypadku dobrze że się nie spiera tak łatwo.

4 krok – malowanie.

No to pora na dziecięcą fantazje i kolorowanie. Dobrze jest włożyć gazetę do bluzki, by obrazek nie przebił się na placki i do dzieła. Po skończeniu wzór schnie jakieś kilka godzin i można ubrać bluzeczkę której się nie kupi w sklepie jak to chwaliła się Kinga.

 

 

Apteka internetowa da się lubić

Kiedyś słyszałam, że powstają pierwsze apteki internetowe. Wydawało mi się to nieco dziwne, bo rzadko chodziłam w takie miejsca, a jak już  to z receptą. A jak przez net zrealizować receptę?

Wraz z pojawieniem się dzieci, problemami zdrowotnymi ilość farmaceutyków wzrosła, ich ceny mnie wielokrotnie powalały. Nauczyłam się radzić sobie po domowemu, bo nie zawsze trzeba receptę zrealizować, zwłaszcza jeśli się ma w domu zamiennik. Gdy słyszę od lekarki- Ta maść jest ok, ale przepiszę pani taką inną, … – jak jest ok, to po co mi kolejna, a potem tony niezużytych leków rosną. Kupowanie z głową to podstawa.

Jest jednak wiele leków, które kupujemy bez recepty i tu właśnie apteki internetowe okazały się świetnym rozwiązaniem. Kupuję przez internet zabawki, ubrania, płyty, książki, a od niedawna i leki.

A zaczęło się tak:

Karmiąc malutką powinnam brać multiwitaminę. Kupowałąm Falvit Mama, bo zazwyczaj jest najtańszy, co nie znaczy, że tani i nie zawsze dostępny. Nie chcąc przepłacać, więc sprawdziłam na ceneo ile powinien kosztować. Poszłam do osiedlowej apteki i pani oznajmiła mi że tyle kosztuje, ale opakowanie 30, a nie 60 tabletek. Podziękowałam i wyszłam. Kupując nawet jedną paczkę i płacąc za przesyłkę 12zł wyjdzie mi taniej przez neta.

Zaczęłąm klikać, szukać i wybrałam aptekę z Gdańska z możliwością odbioru osobistego.  Przeglądając ofertę moje zdziwienie rosło coraz bardziej. Na lekach do 20 zł można zaoszczędzić kilka złotych, a na tych  powyżej 30 zł… połowę ceny. Tak więc kupiłam krople dla dzieci za pól ceny i mój Falvit. Również emolienty do kąpieli dla maluszków dostępne są za pół ceny. Sprawdza się stara prawda, najwięcej zarabiają pośrednicy, więc trzeba ich omijać i kupować jak najbliżej źródła.

Warto również przeglądać okazje i wyprzedaże. Krótkie daty ważności to czasem 3 miesiące, co często wystarczy na zużycie leku lub kosmetyku. W tradycyjnej aptece sprzedali mi maść ważną jeszcze tylko 2 tygodnie za normalną cenę.

W okazjach kupiłam również  syrop za pół ceny, bo bez pudełka. A przecież pudełko i tak  po zakupie ląduje w śmieciach.

Wszystkim którzy nie próbowali polecam apteki internetowe, warto sprawdzić ich ofertę i porównać z cenami lokalnymi. Może nie wszystko jest tam tańsze, zawsze warto się upewnić, ale wiem że na moich zakupach zaoszczędziłam kilkadziesiąt złoty, wiec jakby co koszt wysyłki się zwróci kilkakrotnie, a z domu nie trzeba wychodzić.

Daj się ponieść… fotografii

tydzien_bliskosci_2013Właśnie dobiega końca Tydzień Bliskości. Z tej to okazji Klub Kangura zorganizował sporo ciekawych spotkań na terenie Trójmiasta. Przejrzałam wiec program i wybrałam- co blisko i co ciekawe. Wypadło na spotkanie w Klubie Rodzica Start na Zaspie. Zaspa bliżej na pieszo niż samochodem, wiec wsadziłam szkrabinę w chustę i poniosłam małą w błogi sen, a siebie na spotkanko o tym jak robić udane zdjęcia dzieciom.

Moja przygoda z fotografią

To bardziej przygoda z fotografami. W gronie moich najbliższych nie brakuje pasjonatów fotografii, ludzi znających się na tajnikach ekspozycji. Ja byłam obok tego, czasem przed obiektywem, ale nigdy za.

Wiec czemu takie warsztaty, taki temat? A bo jak to w życiu bywa – jak coś chcesz to zrób to sam. Moje dzieci mają mnóstwo zdjęć, ale ja tych zdjęć nie mam. Wywołanie zdjęć cyfrowych zajmuje znacznie więcej czasu niż dawne wywoływanie filmu z aparatu. Zdjęcia trafiają do mnie po paru miesiącach, a czasami nie trafiają wogóle. Jak chcę mieć zdjęcia dla siebie, znajomych, czy na bloga to robię je sama, zazwyczaj komórką, czyli głópawką. Czas to zmienić.

Daj się ponieść… fotografii, czyli jak robić udane zdjęcia dzieciom. 

Do Klubu Rodzica na Zaspie trafiłam po raz pierwszy – nieduża sala w bibliotece, trochę zabawek, pufy-klocki, dzieci i uśmiech – czyli to co wystarczy do dobrej zabawy dla maluchów.

A dla mam niedługa, konkretna prezentacja o tym na co zwrócić uwagę przy robieniu zdjęć, czego unikać, jak kadrować. I oczywiście krótkie wyjaśnienie o co chodzi z tymi magicznymi ustawieniami – przesłona, ISO i czas naświetlania. Potem jeszcze trochę o obróbce zdjęć.

I wszystko jasne? – niekoniecznie. Nie wystarczy godzina, by wszystko zrozumieć, ale wystarczy by zacząć próbować, eksperymentować. Takie spotkanie jest jak iskra, może będzie z tego płomień, a może przygaśnie po chwili i nic się nie zmieni.

Jak na razie pierwszy krok wykonany, wyciągnęłam aparat półautomat i właśnie ładuje baterie. Jutro pewnie jedziemy na spacer do lasu. Piękna pogoda, złota polska jesień, może ustrzeli się coś ciekawego, a może wreszcie będę miała ładne zdjęcie z Karolcią w chuście, bo z Damianem się nie udało. Morze jest głębokie i szerokie, ale jak nie wypłynę, to się nie dowiem co kryje.

A za tą iskierke Aleksandrze Kościaniuk bardzo dziękuje. Może do następnego spotkania.

 

Frida na katar się przyda

Przeżywamy kolejne zakatarzenie smyków. Nowe przedszkole, stres i paskudna pogoda zrobiły swoje. Kinga budzi się rozpalona, ale temperatury nie da sobie zmierzyć, Damian spokojnie znosi wszystkie opercje. Potrafi jednak sam pójść, wziąć chusteczkę i trochę niezgrabnie wytrzeć sobie nosek. Ćwiczy również dmuchanie, wychodzi mu całkiem dobrze. Najgorsze że z powodu choroby gorzej śpią, w nocy od 3 budzą się i zasypiają na zmianę, wstają o 6. Choroba zmęczenie, niedospanie dają o sobie znać, ale:

Jest dzień, w dzień się nie śpi– oświadcza Kinga pokładając się z kochanym kocykiem.

Ponieważ katar u przedszkolaków to normalna kolej sprawy, temat ten często pojawia się wśród rodziców oczekujących w szatni na pociechy. W ten oto sposób przypomniałam sobie polecaną przez położną w szkolę rodzenia Fride, czyli aspirator do nosa. Przy Kindze takie cudo było zbędne, pierwszy katar dostała mając ponad 2 lata. Damian jednak łapie katar od przedszkolaków i wciąż mamy z tym problem. Dlatego postanowiłam się skusić i kupić NoseFride. Wypróbowałam i naprawdę warto.

Mechanizm niby podobny do tradycyjnej gruszki, ale nie ma problemu, że nie wszystko się wciągnie, a ssanie się skończy. We fridzie katarek wyciągamy zaciągając powietrze ustami, co pozwala regulować moc i czas. Szeroka rurka zbiera wydzielinę, a wężyk zabezpieczony jest dodatkowo filtrem, więc do ust się na pewno nic nie dostanie. Oczyścić ją jest bardzo łatwo, wystarczy zdjąć grubą rurkę i przepłukać ją wodą.

Damian na początku był bardzo zadowolony, spokojnie się kładł i mogłam mu porządnie oczyścić nosek. Najwięcej kataru zbiera się rano jakiś czas po wstaniu, gdy spływają nocne zapasy. Bardzo ważne jest oczyszczenie nosa przed karmieniem piersią, ponieważ mały się dusił, musiał przerywać ssanie, by nabrać powietrza, co bardzo go męczyło. Dobrze jest chwilę przed zabiegiem zakropić nosek kroplami z solą morską, która ułatwia oczyszczanie noska wypłukując katarek.

Z czasem Damian już tak chętnie nie poddawał się tej procedurze. Czasem się buntuje, ale zazwyczaj obiera sobie za cel wyciągnąć mamie wężyk z buzi.

A na koniec życzę życia bez katarów.

Nowy wózek – Baby Dreams SPRINT

wozekTak to z rzeczami bywa, że się psują. Nasz zasłużony zielony powóz dziecięcy również się przemęczył. Wracaliśmy właśnie za sporego spacerku. Dzieci były zmęczone więc Damian poszedł na opa do taty, a Kinga wsiadła do wózka. Od razu odzyskała siły, aż w pewnym momencie zaczęła tak fikać, że wózek poszedł w dół, pękła jedna z rur stelarza. Na szczęście do domu nie było daleko i jakoś doszliśmy.

Wózek-parasolka jeszcze nam został, ale po kilku spacerach miałam go dosyć – nie da się prowadzić jedną ręką, nie ma miejsca na zakupy i jest za wąski na podjazd do klatki. Zielony pojechał do Torunia, dziadek kombinował, najeździł się, ale coś wymyślił, ale nie poskutkowało.

Ostatecznie stwierdziłam, że może się rozejrzeć za jakimś innym używanym. Decyzja zapadła i zaczęłam przeglądać wszystkie portale. Parę dni polowałam, przeglądałam, czytałąm fora z opiniami i wybierałam.

Nie było łatwo ze względu na liczne wymagania:

– cena do 150zl,

– duże koła, zwrotne,

– duży kosz na zakupy solidnie zamocowany,

– siedzisko rozkłądane do pozycji leżącej,

– pełna rączka,

– lekka aluminiowa rama,

– dostępny niedaleko,

– składany do mniejszych rozmiarów niż poprzednik,

– wózek spacerowy bez gratisów typu gondola, fotelik itp.

Wreszcie decyzja zapadła i kupiłam trochę brudny z niewielkimi uszkodzeniami estetycznymi, ale w pełni sprawny Baby Dreams Sprint. Po przepraniu prezentuje się bardzo dobrze i jest naprawdę wygodny.

Wady oczywiście ma:

– dziurki w daszku, ponieważ przy składaniu uderza on o wystające elementy,

– twarde zawieszenie jest ok pod warunkiem, że nie jedzie się kamienistą drogą w parku,

– podnóżek nie ma blokady wiec po podniesieniu łatwo opada, więc jak Damian zaśnie nóżki mu zwisają,

– kosz na zakupy ma duży, ale przechodząca przez niego rura utrudnia wykorzystanie całej objętości.

Zalety:

– zwrotne koła są rewelacyjne, prowadzi się go leciutko i nie ma problemu ze skręcaniem,

– może pomieścić dwoje dzieci – zmęczona Kinga staje sobie z tyłu,

– jest lekki – waży 8kg,

– łatwo odpinana barierka ułatwia szybkie i sprawne wysiadanie malucha,

– jak nawali duża winda, składam go i wsiadamy do małej, nie muszę prosić sąsiadów o przejście do 2 klatki.

 

Jarmark Planeta Dziecko

Byłam, widziałam, choć na warsztaty się nie załapałam. Poprzednia Planeta Dziecko mnie ominęła, bo jak na złość rozłożyło mnie choróbsko. Teraz się udało i jak było, oto kilka myśli:

– Trochę dziwne miejsce, mnóstwo pomieszczeń po imprezowni, a wszystko odbywa się tylko w 2 salach, więc trzeba trochę po kluczyć. Nastrój nie bardzo jak na jarmark dla dzieci.

Bardzo mało osób, chyba impreza jest słabo nagłośniona, bo wątpię by było tak mało zainteresowanych w stolicy.

– Były pieluszki wielorazowe „made in Poland”, na forach są osoby które krytykują chińskie cudeńka. Dziś jednak trudno od Chin uciec, robią wszystko, tanio i nie zawsze kiepsko. Tak więc dotykałam, obejrzałam te polskie hand made pieluchy i się zastanawiam, czym się tak ci ludzie zachwycają. Wykonanie niestety gorsze, wewnętrzna warstwa się wywija na zewnątrz, wygląda to nieestetycznie. Ceny mają powalające, za kieszonkę 62zl/sztukę. Co do kolorów to owszem niektóre ładne, ale wśród chińskich jest również wielki wybór.

– Do ciekawych rzeczy należała na pewno łóżeczko turystyczne dla niemowlaka. Wygląda jak materiałowa gondola z moskitierą. Po złożeniu zajmuje niewiele miejsca, wejdzie do plecaka. Przydatne na wyjazdach z maluchem, można zabrać nawet na plaże, czy na piknik. Cena przystępna, jak na taki gadżet. Ale według mojego „ekologicznego myślenia” nie wato kupować takiego bajeru, bo zbyt dużo się go raczej nie poużywa, dziecko szybko wyrośnie.

– Inna super sprawa to nocnik turystyczny, wygląda jak deska z rozkładanymi nóżkami. Zajmuje mało miejsca, a po rozłożeniu dziecko może wygodnie załatwić potrzebę na trawkę. Można go również używać jako nakładka na toaletę.

– Stoiska z przeróżnymi zabawkami ekologicznymi, wszystko drogie, jak to bywa w przypadku akcesoriów ekologicznych. Chciałam kupić małemu kubeczek do nauki picia, taki pochylony, ale gdy usłyszałam cenę 22zł to zrezygnowałam. Sporo jak za kawałek plastiku, chyba że połowa kasy idzie dla pomysłodawcy.

Drewniane zabawki – moja słabość. Dużo również maskotek szydełkowych i szytych – ciekawe źródło inspiracji dla osób ze smykałką do robótek domowych.

– Skusiłam się jednak na coś innego- kupiłam dzieciąką matę z ulicami, którą można złożyć w kufer na zabawki – będzie radość. Jak na razie czeka na specjalną okazję.

– Było również stoisko EcoShop’u z orzechami piorącymi i innymi eco-zamiennikami. A ja już zdążyłam zamówić i czekam na przesyłkę. Koszt przesyłki i stania w kolejce na poczcie – moja strata.

BLW w akcji, czyli zasiada Damian do stołu

Damian z marchewkąZanim jeszcze usłyszałam o tej metodzie żywienia niemowlaków podjęłam decyzję, że Damian zupek ze słoiczków nie będzie jadł. Powodów było kilka:

– nie ma jak świeże jedzenie, a nie zamknięte w słoiczku na parę miesięcy,

– coraz częściej słychać afery, co to tam do tych słoiczków wsadzają,

– wychodzi to drogo i jest nieekologiczne, ile takich małych słoiczków bobas potrafi zjeść chociażby w ciągu miesiąca,

– Kinga po takich zupkach dostała strasznej alergii, której nie mogliśmy się pozbyć. Przez to bardzo późno zaczęliśmy jej na dobre rozszerzać dietę.

Tak więc miałąm przygotowany blender i zamiar miksowania naszego jedzenia. Zanim jednak mały skończył 5 miesięcy usłyszałam o BLW (baby lead-wearing) i od razu zrozumiałam, że to to.

Przygotowania

Krzesełko Kingi nadawało się doskonale, ma bowiem tackę z wysokim brzegiem co znacznie uniemożliwia rozrzucanie jedzenia przy pierwszym spotkaniu z małymi rączkami.

Kupiłam porządny śliniak – duży, łatwo-zmywalny z kieszonką na uciekające resztki. Rzecz nader pomocna, a tania.

Oczywiście sadzając małego do jedzenie podwijam mu rękawki powyżej łokcia, by nie wycierał nimi resztek jedzonka z tacki.

Pierwsze podejście

Wielkiej okazji nie było. Naszykowałam śniadanie, tym razem dla 4 osób. Mały dostał pokrojone w słupki owoce i flipsy. Skończył już 6 miesięcy, więc po krótkiej zabawie jedzenie trafiło do buzi. W tym wieku dziecko pomemła, posmakuje i większość wypluje. Z tym trzeba się liczyć. Brzdąc potrafi już żuć, ale połykania przeżutych pokarmów musi się nauczyć. U Damiana trwało to jakieś 2 tygodnie.

Oczywiście na początku wciskał jedzenie do buzi za daleko, wywołując krztuszenie, ale stopniowo łapał o co chodzi. Z dnia na dzień było widać postępy. Wystarczy dać dziecku czas i nie panikować, a samo wszystko opanuje.

Mama daj jeść

Damiankowi ten sposób żywienia bardzo się spodobał. Jak tylko sadzam go to wyciąga rączki do przygotowanych smakołyków. Ubranie mu śliniaka bywa trudne, bo już zdąży wpakować rączki z jedzeniem do buzi. Zajada z takim zapałem, że miło patrzeć. My w tym czasie możemy spokojnie jeść, a wręcz musimy, mały nie chce jeść sam. Już w tym wieku objawia się instynkt społeczny. Oczywiście działa to w dwie strony, jeśli ja coś podjadam, to on również chce tego spróbować. Zaraz wyciąga rączki i próbuje mi zabrać, tak więc trzeba uważać na niezdrowe przekąski.

Damian obgryza kości

Dieta

Damian ze smakiem je owoce i warzywa, ale nic się nie równa z mięskiem. Gdy ono pojawia się na stoliku, to w pierwszej kolejności trafia do buzi. Dostaje kawałki gotowanego lub pieczonego mięska, świetnie idzie mu obgryzanie kostek (na zdjęciu obok). Chlebek też mu smakuje (własny wypiek-  na zakwasie, bez ulepszaczy).

Podstawowe zasady żywienia to unikać soli, cukru i przetworzonej żywności. Przydało by się mieć produkty ekologiczne, ale z tym to nie taka prosta sprawa.

Po jedzeniu

Gdy się naje podnosi rączki i zaczyna wołać, wszystko jasne, więcej niż sam chce mu się nie wciśnie. Wyjmuje więc malucha z krzesełka i wędrujemy do łazienki. Tam czeka nas dokładne mycie rączek, buzi i szyi (to zadziwiające ile tam się jedzenia dostaje). Potem w wolnej chwili mycie tacki i śliniaka. Tak naprawdę nie tak wiele sprzątania. Karmiąc dziecko ze słoiczka maluch potrafi równie dobrze zabrudzić śliniak, tackę, a czasem i natręta wciskającego mu kolejną łyżeczkę nieokreślonego conieco.

Na koniec

To takie proste i przyjemne. Patrzeć jak mały rozkoszuje się jedzeniem to niebywała przyjemność. Po co męczyć malucha wciskając w niego mdłe papki. Prawdziwe jedzenie to tyle rozkoszy, można poeksperymentować, co da się rozgnieść, co się kruszy, z czego leci sok. Każdy owoc ma inny smak, zapach i twardość. Bananek rozpływa się w ustach, jabłko jest soczyste, ale twarde, kiwi miękkie ale z drobnymi pesteczkami, mięsko jest miękkie, elastyczne. Pozwólcie dziecku odkryć ten niezwykły świat, by stało się prawdziwym smakoszem.