Archive for the Category »ogólne «

Ekologiczna choinka

Choinka 2010 - WarszawaChoinka dla naszych pociech to bardzo ważny znak nadchodzących świąt. Ubieranie jej to niesamowita frajda, robienie ozdób to sztuka tworzenia, a prezenty pod nią to sama radość. Wśród świątecznych przygotowań pojawia się więc pytanie:
-Jaką choinkę wybrać, sztuczną czy prawdziwą?

A ja zadam inne pytanie: Która jest bardziej przyjazna środowisku? Teraz ekologia taka modna, warto więc się nad tym zastanowić.
Słyszałam bowiem opinie – „ja mam sztuczną, bo poco mają wycinać drzewa”. Ale czy to naprawdę jest ekologiczne?

Popatrzmy na to dokładniej:

Choinka sztuczna

  • Jest tańsza, raz kupiona starczy na lata.
  • Nie trzeba po niej sprzątać.
  • Służy nam powiedzmy przez 10 lat, a potem rozkłada się przez 300 lat.
  • Jej produkcja zużywa energię i surowce.
  • Jest zbiorowiskiem kurzu, ile osób kąpie takie cacko choć raz w roku?
  • Wymaga sporej ilości miejsca na przechowywanie przez 11 miesięcy w roku.
  • Jest prawie jak żywaprawie robi dużą różnicę.
  • Nie pachnie.
  • Zbyt idealna jak na naturę.

Żywa choinka

  • Wycinana z lasu lub z plantacji, ale na jej miejsce wyrośnie kolejne drzewo, a zanim będzie wycięte dostarczy nam sporej ilości tlenu. W lasach konieczna jest czasem wycinka, to czemu te drzewa mają się marnować.
  • Sypią się z niej igły – ale jeśli kupimy dobre gatunkowo drzewko, może uschnąć, ale igieł nie zgubi.
  • Jest droższa, ale potraktujmy te pieniądze jako inwestycje w zieleń, to jak akcja „sadzimy drzewa„- kupisz jedno, to posadzą kolejne.
  • Można kupić drzewko w doniczce i po świętach wysadzić do ogrodu.
  • Po uschnięciu może być spalona, kompostowana, lub zjedzona przez słonie.
  • Jest wielką atrakcją dla dzieci, pachnie, wypełnia dom świątecznym nastrojem.
  • Co roku inna, niepowtarzalna
Wybór należy do nas – my wybieramy żywą, zazwyczaj jodłę kałkaską. Jest trochę droższa, ale za to igłami nie sypie i ma piękne gęste gałezie.

Figa z Makiem

Pisałam już o Psotku do którego Kinga bardzo lubi chodzić. W ostatni weekend jednak postanowiłam namówić ją na odwiedziny w innym miejscu, w pobliskiej Fidze z Makiem. To klubokawiarnia, która oferuje wiele zajęć dla maluchów, dziś jednak były odwołane i sala była wolna. Udaliśmy się wiec na zwiady. Miejsce to jest bardzo popularne, piszą o nim w gazetach, pojawiało się na Planecie Dziecko.

Do tej pory nie zaszliśmy tam z 2 powodów:

– gdy Damian był malusi, nie za bardzo wiedziałam co bym z nim tam robiła, bo z wózkiem wjechać się nie da,

– Zazwyczaj w sali zabaw odbywają się zajęcia na które brak wolnych miejsc.

W sobotę poszliśmy sprawdzić to oblegane miejsce. Kinga była nieśmiała, ale w końcu poleciała się bawić, Damian również. Z kawiarni do sali zabaw prowadzą tylko wąskie drzwi, wiec mały bał się sam zostać, musiałam się przenieś do sali zabaw. Damian dorwał instrumenty, a Kinga domek MyLittlePetShops i byli zadowoleni.

A co do mnie- jestem bardzo zawiedzina tym miejscem:

– kawiarnia z małym sklepikiem jest strasznie ciasna, kilka rozstawionych stolików między którymi trzeba się przeciskać, brakuje miejsca nawet przy niedużym ruchu,

– wąskie przejście do sali zabaw powoduje, że wciąż tłoczą się w nim rodzice zaglądając, co tam robią maluchy,

– sala zabaw również mała i dość pusta, przez co echo strasznie potęguje krzyki dzieci- Kinga popłakała się, że jest za głośno,

– podłogi i ściany w kiepskim stanie, rodem z PRLu, przydałoby się zadbać o aranżacje wnętrza, zwłaszcza sali zabaw,

– rodzice nie widzą dzieci, wiec maluchy się biją niezauważone,

– mała przestrzeń, wiec strasznie duszna,

Co do plusów to:

– dobra kawa i ciekawe przekąski,

– to najbliższe dla nas takie miejsce, ale na szczęście nie jedyne,

– ciekawe zajęcia dla maluchów, skoro Kinga już w dzień raczej nie śpi, to może z czegoś uda się skorzystać.


Opuściłam to miejsce po 2 godz. z bólem głowy (od hałasu i duchoty), w niedziele było lepiej, bo byliśmy sami. Kindze ostatecznie spodobało się  i były problemy z wyjściem.

Po odwiedzeniu tej malutkiej, dusznej kawiarenki pełnej gości poczułam jaką siłę ma dobra reklam i pomysł. O wiele ciekawszy i przestronniejszy Psotek świeci pustakami, a tu wciąż ktoś zagląda.

 

Msza dziecięca

 

Ostatnio czytałam artykuł o miejscach gdzie dzieci są niemile widziane. To skłoniło mnie do poruszenia paru tematów.

Chodzenie na mszę wraz z maluchami często jest niezłym wyzwaniem. Dzieci się nudzą, nie mogą usiedzieć w ławce, marudzą. Trudno więc się skupić i w pełni uczestniczyć we mszy. To wszystko prawda, ale czy zawsze??

W naszej tymczasowej parafii irytuje mnie w ogłoszeniach prośba o pilnowanie dzieci, by nie rozpraszały innych. Rozumiem, że może to przeszkadzać, ale jest przecież msza dziecięca, wówczas ich obecność nie powinna nikomu przeszkadzać. Jeśli ktoś nie lubi takiego sąsiedztwa, to niech wybierze inną mszę. A że średnia wieku na mszy dziecięcej jest grubo powyżej 50 to już nie dzieci wina. Zresztą to msza dziecięca głównie z nazwy, jedno na co można liczyć to kazanie dla dzieci, jeśli nie ma wakacji, czy listu duszpasterskiego.

Całkiem inaczej sytuacja przedstawia się w naszej Gdańskiej parafii Stanisława Kostki. Tu msza dziecięca jest od wejścia do wyjścia, prowadzi ją proboszcz i podbija serca maluchów.

  • Śpiewy tylko dziecięcych pieśni, na koniec wiązanka z pokazywaniem,
  • tylko jedno czytanie i ewangelia,
  • kazanie z udziałem dzieci,
  • modlitwa wiernych = dzieci, czyli „za całą rodzinę” do nieskończoności,
  • komentarze objaśniające najważniejsze momenty eucharystii,
  • ogłoszenia skrócone do minimum, przedstawione w przystępnej formie,
  • „serdecznie witam wszystkich parafian, oraz gości” podbija serca każdego,
  • niespodzianki (cukierki) przy wyjściu z okazji Mikołajek, imienin proboszcza, itp.
  • na zakończenie „Niechaj będzie pochwalony” odmawiane wspólnie z księdzem.

Na taką mszę dzieci idą z chęcią i nikomu nie przeszkadza, że tańczą na środku kościoła. Oby takie msze były w każdej parafii.

 

Zanim włączysz dziecku telewizor

Należę do osób, które traktują telewizor jako mebel, gdy nie ma innych w domu potrafię przez kilka dni go nie włączać. Nie jestem w stanie obejrzeć jednego dnia więcej niż jeden film, a w czasie reklam wychodzę z pokoju, lub je przewijam. Więc, tak naprawdę wolałabym się pozbyć tego ekranu i wychowywać dzieci bez telewizji, ale nie mieszkam sama.

W dzisiejszych czasach większość osób nie wyobraża sobie życia bez telewizora. Często dzieci od pierwszych miesięcy życia przyzwyczajane są, że to coś świeci i gada, z czasem zaczynają poświęcaj „temu czemuś” coraz więcej uwagi. Rodzi się pokusa, by włączyć dziecku bajki, by mieć je na jakiś czas z głowy -„przecież one też są pouczające, niegroźne”- czy na pewno??

Kinga miała nie oglądać TV do 2 roku życia, ale zanim osiągnęła ten wiek już miała okazje „bo to tylko bajka, pouczająca”, „bo to notowania giełdowe, to niech się uczy”. Gdy już zaczęła rozumieć i oglądać bajki z zaciekawieniem twardo trzymałam się zasady, rano „Klub przyjaciół myszki Miki” i koniec. Wyłączałam telewizor i nie było żadnego płaczu. Znacznie trudniej było gdy tatuś puścił bajki wieczorem, im dłużej oglądała tym trudniej było ją oderwać, bo jeszcze jedna itp.

Wyjazd do Warszawy był przełomem- nie mieliśmy tam telewizora przez parę miesięcy. Czasem puściliśmy Kindze bajkę na komputerze. Ale ogólnie nie było TV, więc nie było problemu.

Pojawienie się szklanego ekranu sporo zmieniło, nie spodziewałam się że to będzie tak wielka zmiana. Większa dostępność bajek, więc więcej marudzenia, płacz przy wyłączaniu, czasem bunt i krzyk. Problemem było nie tylko przerwanie oglądania. Kinga stała się również mniej posłuszna na spacerze i bardziej rozdrażniona.

Zauważyłam ścisłą zależność między czasem spędzonym przed TV, a łatwością komunikacji z nią. Największy wpływ miało ranne oglądanie. Po spędzonych 2h przy bajkach (przy wczesnym wstawaniu tak się zdarzało) była bardzo pobudzona, ciężko było namówić ją do współpracy, szybko wpadała w złość i zaczynała tupać nogami, buntowała się z byle powodu i często krzyczała, że chce bajkę. Bywały jednak poranki gdy udawało nam się wcześnie zacząć zabawę i płynnie przejść do śniadania i innych zajęć. Wówczas Kinga przypominała sobie o bajce dopiero gdy szłam koło 10  karmić Damiana. Po obejrzeniu jednej bajki, bez problemu zbierała się na spacer. Spacer to w końcu niezła alternatywa.

Teraz wypracowaliśmy plan – bajka na rozbudzenie i bajka do spania, choć te pierwsze zdarza nam się pominąć. Po dłuższym nieplanowanym oglądaniu bywają problemy z wyłączeniem, ale coraz częściej Kinga sama stwierdza, że już dość, bo oczka będą boleć. Bardzo nie lubię taty metody włączania bajki „by się uspokoiła”, skutkuje to tym, że gdy coś zbroi, lub jej się nie spodoba zaczyna płakać i krzyczy „bajka”. Zresztą dzieci szybko się uczą co u kogo da się uzyskać. Gdy jestem z nimi sama przez kilka dni telewizor włączamy bardzo rzadko, a zdarza się że Kinga wita tatę i już prosi o bajkę. Coraz częściej jednak pozwala przełączyć na wiadomości.

Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że przy ilości pracy przy dwójce maluchów, czasem dobrze jest włączyć dziecku TV by mieć chwilę spokoju. Jednak tak naprawdę gdy dzieci są we dwoje, potrafią się świetnie razem bawić, a ja zyskuje chwilę na domowe prace. Bajki się przydają głównie gdy usypiam Damiana, by Kinga wyciszyła się przed zaśnięciem.

Mamy i nianie na placu zabaw

Kończy się sezon obleganych placów zabaw, część dzieci poszła do przedszkola, inne siedzą w domu, a na dworze spacerują pojedyncze pociechy z opiekunami.  W związku z tym pora na małą refleksje.  Z Kingą i Damianem codziennie chodziliśmy na place zabaw, te mniejsze i te większe oblegane przez sporą grupę dzieci. To dla Kingi była wspaniała okazja do zabawy z rówieśnikami, a dla mnie okazja obserwacji i przemyśleń.

Na spacery z dziećmi chodzą mamy, babcie lub nianie. Zazwyczaj bez problemu można rozpoznać kto jest kim, oczywiście są wyjątki- nieliczne.

Mamo pobaw się ze mną!

Poznałam kilka mam z okolicy, zawsze wspólny temat się znajdzie, jak już dzieci razem hasają. A jak rozpoznać mamę na placu zabaw? Nie tylko po wieku, mamy biegają za dziećmi, robią z nimi babki z piasku, wymyślają zabawy, są wciąż w ruchu, obok dziecka. Inne dzieci również lgną do tych osób, zagadują, czują bijące od nich ciepło.

Ciocie i babcie choć mniej żwawe również dotrzymują kroku dzieciom, oferują swoją pomoc, picie i jakieś przekąski.

Stowarzyszenie niań

Klasyczna niania to emerytowana przedszkolanka. Ogólnie wiek babciny przeważa. Nianie tworzą odrębną społeczność, umawiają się ze sobą na wspólne spacery z dziećmi. Przychodzą na plac, zajmują ławeczkę i zaczynają się plotki. Dzieci mają wolną wolę, mogą w zasadzie wszystko. Niania tylko od czasu do czasu rzuca okiem, sporadycznie zwróci uwagę, że innych się nie bije. Gdy dziecko coś chce przecież samo przybiegnie. Nianie odpoczywają i uświadamiają inne, początkujące:

– Pani sobie siedzi, my się jeszcze dzisiaj napracujemy po powrocie do domu.

Sporadycznie zdarzają się nianie młode, w wieku studenckim. Te niedoświadczone są gorliwsze, starają się być dla maluchów jak matki. Choć może czasem nie dają sobie z czymś rady, są jednak bardziej czułe. Spotkałam nawet jedną noszącą dziecko w chuście, ciekawe czy nianie starszej daty dałoby się na to namówić?

My i one

Co ciekawe różnice te dzielą znacznie, trudno nawiązać kontakty między grupami. Owszem, miałam okazję rozmawiać z kilkoma nianiami, głównie dlatego, że nasze dzieci wspólnie bawiły się na spacerze, lub na pustym placu. Jedną uważam za wyjątek, potwierdzający regułę. Inna choć dość standardowa, ale zaczęła rozmowę. Są jednak takie, że choćby nikogo nie było, z matką nie porozmawiają, a nawet dzień dobry nie odpowiedzą.

Wiedząc to, co zaobserwowałam naprawdę zastanawiam się czy doświadczenie ma takie znaczenie, czy nie lepiej zaufać młodej osobie, która dostosuje się do naszych zasad, a nie „wychowa dziecko pod siebie”.

Poszła Kinga do przedszkola

Zaczął się wrzesień, a dla nas to niezwykły czas- Kinga poszła do przedszkola. Na początku była radość oczekiwania na coś niezwykłego, opowiadanie bratu, że on jest jeszcze za mały i nie może z nią iść. Z radością wybierała kapciuszki, potem podpisywała ze mną ubranka i bucuki.

Pierwsze dwa dni biegła do przedszkola z chęcią, choć potem miała w ciągu dnia krótki kryzys i trochę płakała.

Po odebraniu opowiadała:

Było fajnie i niefajnie, bo nie było mamy, Martynki i Dawojki (koleżanki z placu zabaw).

Kolejne dni już były gorsze, marudziła wieczorem, potem rano przed wyjściem wymyślał mnóstwo rzeczy, by opóźnić decydujący moment. W przedszkolu przy odejściu płakała raz, kolejne razy już szła tylko z pochmurną miną. Przy odbiorze przylatywała rozbawiona i szczęśliwa, a czasem nawet bratu mówiła, że było fajnie.

– Szybko się odnajduje i ładnie się bawi z dziećmi, tylko uparciuch z niej – relacjonują Panie.- Obiadek też je ładnie, zupkę słabo, ale drugie zazwyczaj zjada.

Odbieram ją po obiedzie o 13 i w ramach nagrody idziemy jeszcze na krótki spacerek- a to do parku, a to pokarmić kaczuszki. Zawarłam z Kingą umowę, że przynoszę jej picie, ale jedzonka nie, musi zjeść obiadek, by były siły do dalszego biegania. Po spacerku bajka i spać. Co ciekawe, myślałam, że po takiej dawce wrażeń będzie spała mocno i długo, a ona potrafi wstać po 1 lub 1,5 h, zazwyczaj spała 3h.

Co do moich obserwacji to od pójścia do przedszkola Kinga:

nie boi się już zagadywać obcych – wchodzi do sklepu i od razu prosi co chce kupić, dziś obcej Pani od tak powiedziała „Dzień dobry”, pani się ucieszyła i zaczęła ją zagadywać, a Kinga śmiało odpowiadała,

jest mniej posłuszna, zaczęła mi uciekać na spacerze, bo musi się wybiegać, jak to tłumaczy,

szybko łapie nowe słowa i nowe teksty. Już nie jest – dobra? tylko OK? A najbardziej mnie rozbawiło – Mamy w przedszkolu taki telewizorek na stanie.

Ciekawe jak to będzie dalej. Teraz nam się już rozłożyła, czy to przez przedszkole, czy to przez bieganie w rozpiętej kurtce, lub sweterku przy 13 stopniach, a może wszystko na raz.

Los matki polki

Wciąż się mówi o polityce prorodzinnej, o małym przyroście itp., ale wciąż matki mają przekichane. Jestem w domu z dziećmi i..

Społecznie

Jestem nikim. Nie pracuje, ani nie jestem bezrobotna, bo nie odchaczam się w urzędzie. Nie dostałam macierzyńskiego po 2 dziecku.

Czemu bycie nianią jest traktowane jak praca, a osoba siedząca w domu z dziećmi uważana jest za osobę nic nie robiącą?

Po przerwie w domu z dziećmi znaleźć pracę to nielada zadanie. Mojej koleżance już przy składaniu papierów powiedzieli, że wypadła z rynku. Na rozmowę nie była nigdzie zaproszona, poza szkołą i tak po ciężkich studiach na PG została nauczycielką.

Towarzysko

Mając dziecko przestaje się istnieć dla wielu znajomych, którzy nie mają rodziny. Gdy ledwo stoi się na nogach, nie ma się pojęcia o tym co dzieje się na świecie, wciąż myśli się tylko o dzieciach, to trudno znaleść inny temat. Poza tym mając dziecko, nie mogę wpaść do nich na urodziny, czy imieniny, bo spotkanie te zaczyna się zazwyczaj, gdy dzieci są już zmęczone, a bez dzieci wyjść nie mogę, chyba że po ich zaśnięciu (21,30), a wrócić przed pierwszą pobudką (koło północy).

Nie mówiąć już o wyjściu do kina, teatru, czy imprezę.

Rodzinnie

Będąc matką nie ważne czy śpię w nocy, czy nie – muszę mieć cały dzień oczy dookoła głowy. Nie wystarczy zająć się dziećmi, bo trzeba jeszcze zrobić zakupy, pranie, prasowanie, posprzątać, ugotować i pozmywać. Ile bym nie robiła i tak jest za wolno, za mało.

Gdy przyjdzie choroba, nie ma zwolnienia, trzeba pracować jeszcze ciężej. Pierw pretensje, jak to mogłam się rozchorować, przecież mam dzieci. Potem żmudne leczenie, marudzenie bobasa, który nie toleruje leków w mleku mamy, częstrze wstawanie w nocy. Pomimo wszystkiego uśmiech na twarzy musi być.

Noce to ciężki temat, nie pracuje to muszę wstawać w nocy i pilnować, by mały nie budził reszty. Rano to samo, żeby chociaż inni mogli się wyspać.

Każda najmniejsza potrzeba jest sporym wyzwaniem. Kto nie próbował kupić ubrania z niemowlakiem na ręku i biegającym po całym sklepie brzdącem, chyba tego nie zrozumie. Samotne wyjście gdziekolwiek jest się niezłym wyzwaniem- kto zostanie z dziećmi, na jak długo? Z dnia na dzień powstaje długa lista spraw, które trzeba załatwić. Jak już wreszcie jest wolna chwila pędzi się od sklepu do sklepu, ćwiczy biegi długodystansowe w drodze do dentysty.

Mało kto docenia to, co się robi. Najczęściej słyszę:

– Jesteś w domu, masz tyle wolnego czasu, mogłabyś tyle zrobić, gdybyś chciała.- A ja pomimo że chce, nie wyrabiam się z codziennymi obowiązkami.

– Co ty robisz, jesteś nieodpowiedzialna, nie umiesz zajmować się dziećmi.

– Skoro wstajesz o 5 rano to masz tyle czasu na zrobienie wszystkiego.

– W domu zawsze jest syf – a po 3 godzinach sprzątania, gdy dzieci spały – trzeba było się tyle nie lenić.

 

Kto chce siedzieć w domu z dziećmi??

Zegar słoneczny

Okna sypialni skierowane na wschód pozwalają podziwiać piękne wschody słońca. Zwłaszcza jeśli ma się brzdząca, który wstaje razem ze słońcem, a zimą jeszcze wcześniej. Budzik, który stoi na parapecie dzięki małym rączką często zwiedza zakamarki pokoju i nie zawsze wieczorem wraca na swoje miejsce. Dlatego nauczyłam się określać czas po wysokości słońca nad horyzontem.

Dziś rano również małej białej kostki obwieszczającej czas na parapecie nie było. Wyjrzałam za okno ledwie otwartymi oczami i ujrzałam świetlisty krąg wznoszący się niewiele nad horyzontem.

– Oj, kochany do 5 to jeszcze trochę czasu zostało- stwierdziłam z bólem.

Nakarmiłam brzdąca – nie zasnął, zaczął brykać. Poleżałam trochę bo oprzytomnieć, wstałam i wpakowałam małego w chustę z nadzieją, że może jednak zaśnie.

Po 5 oczy zaczęły mu się trochę zamykać, ale z pokoju kingi dochodziły już dźwięki przestawianych zabawek. Zrezygnowałam z usypiania i tak już bym się położyć nie mogła. Gdy po nocnej zabawie zdarza się Damianowi pospać do 7, to potem tylko słyszę, że się długo wylegiwałam.

Category: ogólne  Leave a Comment

Zapisy do przedszkola

Zaczął się gorący czas zapisów do przedszkola. Na placach zabaw tylko o tym się rozmawia.  Próbujemy dostać się do jakiegoś publicznego przedszkola. U nas w okolicy jest ich sporo, a biorąc pod uwagę statystyki (97% dzieci chodzi w Warszawie do przedszkola) to mam nadzieje że się uda. Wybraliśmy 9 placówek, kryteria – blisko i zagospodarowanie placu zabaw (to w miarę da się ocenić naocznie lub na googlemaps). Jak się sprawy potoczą, na pewno napisze.

Co do Kingi to ona lubi towarzystwo, jest odważna i często to ona dowodzi grupą bawiących. Sama zostawała już w Psotku, więc z zostaniem w przedszkolu nie powinno być problemów. Gdy mijamy przedszkole i słyszy dzieci na placu zabaw to bardzo by chciała do nich dołączyć. Wszędzie szuka towarzystwa, lubi zajęcia plastyczne i muzyczne, wiec przedszkole powinno być dla niej wspaniałym miejscem. Była już na zajęciach w świetlicy przedszkolnej, bardzo jej się podobało.

Disney on Ice

Parę dni temu tatuś wymyślił, że skoro Kinga tak lubi Myszkę Miki to zabierze ją na „Disney on Ice”. Mysię Kinga lubi, na Torwar niedaleko, ale nie byłam przekonana, czy mała wytrzyma, jak zareaguje na tłumy w wielkiej sali. Decyzja jednak zapadła na tak. Mieli iść z dziadkami- babcię choroba rozłożyła, wiec szybka akcja załatwiania opieki dla małego i poszłam z nimi.
Kinga przeżywała to bardzo, od rana nie mogła się doczekać. Jak wysiedliśmy z auta to tylko pytała „Gdzie jest Mimi?”. Po wejściu na halę najbardziej ją zaciekawił dach- wielkie rury, konstrukcja wielu belek itp. Po chwili jednak skupiła się na show.
W dzieciństwie też byłam na „Disney on Ice” i na innych podobnych przedstawieniach – bardzo mi się podobały. Z biegiem lat trochę inaczej na to patrzę. Jeżdzę na łyżwach, oglądam mistrzostwa, wiec jestem bardziej wybredna. Tak więc dwie opinie.

Oczami dziecka

Wiele żywych postaci bajkowych na jednej scenie, wesoła fabuła, kolorowe stroje, interakcja, mnóstwo dzieci na widowni- Kinga była zachwycona, żywo reagowała i komentowała co się dzieje. Poznała nowe postacie, zwłaszcza spodobała jej się rodzinka Iniemamocnych. Nie chciała wracać, zdziwiła się że to już koniec. Tata kupił jej gazetkę z programem (wielkimi kolorowymi fotkami z przedstawienia), którą z dumą niosła do samochodu. Teraz przed spaniem trzeba jej „czytać” z obrazków całe przedstawienie.

Oczami rodzica

Kolorowo i wesoło, ale wrażenie artystyczne średnie. Były potrójne skoki, ale co drugi z upadkiem lub podparciem. Synchronizacja słaba, nawet w duetach, nie mówiąc już o całym zespole. Rozumiem, że często mieli niewygodne stroje, słabe światło, małe lodowisko, ale nie da się ukryć, że to psuło nieco odbiór.
Podobał mi się taniec rycerzy Diaboliny. Odblaskowe stroje w słabym świetle dały świetny efekt i układ z gwiazdą robił wrażenie.
Czy polecam??
Z dziećmi na pewno opłaca się iść, takie okazje to niestety w Polsce rzadkość. Dla małych pociech to naprawdę niezwykłe przeżycie.